czwartek, 31 marca 2011

co to foto

Zacząłem się zastanawiać, czy aby największym problemem współczesnej fotografii nie jest wyzwanie samookreślenia. Adam Mazur w "Historiach fotografii w Polsce 1839-2009" pisze, nie szczędząc przypisów, że dziś kategoria fotografii po prostu obejmuje swoim zasięgiem kolejne obszary wizualności. Dowód? Choćby głośna seria "sfałszowanych" portretów Anety Grzeszykowskiej. W moim przekonaniu powinno być dokładnie odwrotnie. Dla naszego dobra zarezerwujmy określnik "fotograficzny" dla dobrej, starej, reakcyjnej sfery przedstawiania, rzemieślniczego odtwarzania. Bo czy eugeniczna w swojej istocie, a makabryczna w materialnej realizacji funkcja "upiększania" oferowana przez nowe cyfrowe małpy reprezentuje naprawdę ten kierunek, który chcemy nazywać fotografią? Mazur w "Historiach" przywołuje Baudelaire'a, który krzywił się na realistyczny pejzaż malarski i nietwórczą, bo odtwórczą fotografię. I miał rację. Czy nie lepiej, by efekty pracy programistów z Panasonica przedstawiać w baudelairowskach kategoriach sztuki per se, niż upiększonej (a więc takiej, do której jednak dążymy) rzeczywistości?

W moim przekonaniu efekty pracy Grzeszykowskiej i inżyniera projektu Panasonic Lumix DMC-7PR mają ze sobą wiele wspólnego.




wtorek, 8 marca 2011

Witold Wirpsza, „Komentarze do fotografii The Family of A Man”



Czy wyróżniony na World Press Photo za reportaż prezentujący żałobną ekspresję Polaków po katastrofie smoleńskiej Filip Ćwik pokazuje nam swoją subiektywną prawdę, prawdę jakiej my od niego oczekujemy, czy może taką prawdę jaką fotograf wyobraża sobie jako przez nas oczekiwaną? Czy praca Ćwika ma w sobie w ogóle jakąkolwiek prawdę, poza informacją o tym, że każdego człowieka można przedstawić w sposób groteskowy? Czy praca Ćwika w ogóle jest reportażem? 



Lubię pisać, że portret fotograficzny to kłamstwo. Że nie ma nic mniej prawdziwego niż zatrzymanie, zablokowanie przypadkowego wyrazu twarzy w  prostokątnej czy kwadratowej ramie obrazu. Nieprawdziwe jest wszystko; ucięcie w wąskie ramy otaczającego portretowanego świata, dobranie fałszującego rzeczywistość materiału (czerń i biel, nierealnie zaburzone zmienną ekspozycją kolory, użycie edytora obrazu). Kłamstwem jest przede wszystkim próba przedstawienia w formie statycznej i statystycznie przypadkowej pauzy ułamkowej cząstki czyjegoś istnienia. To kłamstwo ponieważ w rzeczywistości obraz każdego z nas składa się z miliardów nakładających się na siebie klatek filmowych, powidoków, które mielone przez wzrok / mózg / emocje dają kompletny, dynamiczny i przedmiotowo i podmiotowo indywidualny obraz. 

Lubię o tym myśleć, ponieważ nie ma na to rady, ponieważ odpowiedzią na to wyzwanie nie był kubizm ani deklaracje programowego subiektywizmu w fotograficznym obrazowaniu.  Ponieważ rodzi ten fakt daleko idące konsekwencje w odbiorze wszystkiego, co związane ze sferą tego co wizualne. Wreszcie dlatego, że nieświadomość tego faktu u początków fotografii, a nawet kilkadziesiąt lat wcześniej jest z dzisiejszego punktu widzenia przezabawna. Mimo wielokrotnie powtarzanych przez wielu obaw, po wykonaniu portretu fotograficznego żaden portretowany jeszcze nie zniknął. Bo obraz fotograficzny nie ma siły wchłaniania prawdy. 

The Family of a Man, gigantyczny projekt fotograficzny dowodzony przez Edwarda Steichena, miał za zadanie pokazać ludzkości jej zunifikowany, zuniwersalizowany obraz. Tę spektakularną wystawę, po raz pierwszy zaprezentowaną w 1953 roku, prezentującą 503 prace 273 sławnych jak i kompletnie anonimowych fotografów z 68 krajów, wybranych spośród prawie 2 milionów zgłoszonych odbitek, pokazano w 38 krajach budząc zainteresowanie 9 milionów widzów. W Polsce wystawę można było zobaczyć w 1959 roku w Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Po świecie rozeszło się ponad 4 miliony egzemplarzy katalogu z wystawy. W latach 50-tych po prostu nie wypadało nie pochylić się nad losem „rodziny człowieczej”. 

Portret Steichena nasycony był  ideologią prawdziwej, dobrej, pięknej i godnej podziwu natury człowieka, który w trudzie  i znoju, nędzy i głodzie, strachu i szaleństwie, nie przestaje być człowiekiem, nieodłącznym elementem ludzkiego społeczeństwa, mieszkańcem ziemi. Nawet w dobie zimnej wojny, nawet po Holocauście. 

W Polsce znalazł się człowiek, Witold Wirpsza, który potrafił ten obraz rozbroić. Jego wydany w 1962 roku w nakładzie niewielu ponad 1000 egzemplarzy zbiór wierszy „Komentarze do fotografii The Family of A Man” są właśnie wyrazem zdecydowanego sprzeciwu wobec wszelkich prób nie tylko ideologizacji przekazu wizualnego w imię celów wymyślonych przez jednostkę, ale także sprzeciwu wobec jakiejkolwiek uniwersalizacji odbioru tego przekazu. 

W genialnej, choć króciutkiej książce, właśnie wznowionej przez Instytut Mikołowski,  Wirpsza dokonuje zarówno dekonstrukcji złowrogiej koncepcji ideologicznego, jednowymiarowego ataku Steichena, ale także pokazuje jak daleko sięgnąć może uwolniona, indywidualna percepcja odbiorcy obrazu.
Pisząc o steichenowskiej indoktrynacji, Wirpsza porównuje ją do złośliwości człowieka, który by uczynić swego przyjaciela lepszym człowiekiem, wpuszcza mu niepostrzeżenie do ucha robaka, wywołując u niego koszmarne bule głowy i halucynacje. Nazwijmy to niedźwiedzią przysługą. 

Halucynacje trapią ofiarę, którą prześladują to:

Płonące ryby, przewiercające statki poniżej linii wodnej, cichuteńko; albo:                                          powietrze twarde jak lód (odpowiednio niska temperatura), wypełniające płuca  
[(każdy pęcherzyk osobno)

A więc „przysługa” odbiła się na przyjacielu również deformując jego odbiór rzeczywistości. Ale czy deformując? Czy nie jest tak, że trawiony robakiem mózg nie przedstawia swemu nosicielowi świata prawdziwego dla siebie tu i teraz? Czy ból i halucynacje nie były dla ofiary rzeczywistością?

Krytykując przesłanie wystawy Steichena Wirpsza ujawnia jak daleko może się posunąć przekształcając to co może się nam wydawać, że wszyscy widzimy w obraz totalnie osobisty. Robi to bez oglądania się na konsekwencje. 



W wierszu towarzyszącemu zdjęciu Roberta Franka, przedstawiającemu (zdaniem większości) samotnego mężczyznę ze skrzypcami, Wirpsza pisze, że ów człowiek to:

Aktor, ktor, tor, or, r (r, ro, rot, rotk, rotka); inaczej              
Bowiem nie pozwoliłby fotografowi na przemyślne
Oświetlenie twarzy reflektorem (o fleszu nie ma
Mowy, zdjęcie jest robione na czas)

W wierszu „Pragnienie”, będącym komentarzem do fotografii czarnoskórego mężczyzny pijącego wodę z kranu, Wirpsza zastanawia się czego tak naprawdę na zdjęciu nie widzimy:


Grymas oczu; co widzą te oczy
Ukosem w górę (wody nie widzą)? Ścianę za kurkiem? A jeśli ściany nie                         

Ma (fotografia niczego nie sugeruje), to co? samolot 
Odrzutowy (fotografia jest niema) pikujący prosto
W źrenice
?

Czy fotografie Filipa Ćwika nie kwalifikują się do takich samych poetyckich interpretacji?

Wirpsza wie to, czego nie wie wielu autorów fotografii. Że odbiorca jest ważniejszy od niego. Że odbiorca ma od niego dużo większe możliwości, ale także i prawa. Że ma nad nim władzę, zawsze wyczuje kłamstwo. „Komentarze … ” to fantastyczna książka. Pozycja jakich mało na fotograficznym rynku wydawniczym. Dyskutująca, budująca kontekst obrazu fotograficznego, demistyfikująca. Warto choćby postawić ją koło wielu „dzieł” pretendujących do miana przedstawiających świat.

środa, 2 marca 2011

igor boxx limited

OSTRZEGAM: "specjalny, 30 stronicowy booklet ze zdjęciami" dołączony do limitowanej, a więc droższej, edycji płyty Igora Boxx "Breslau", dla fanów wizualiów niech nie stanowi zachęty do kupienia płyty. O nie. Dla świętego spokoju nie napiszę nic o zdjęciach, wspomnę tylko, że natkną się tam między innymi na papier niczym w "Uważam Rze". Zachętę niech stanowi za to dołączona do płyty epka z prześwietnym trackiem "Slave Workers Dance".




wtorek, 1 marca 2011

UPDATE: wracajcie a doczekacie

Pokłosie poprzedniego wpisu. Jedno ze zdjęć poniżej nie jest autorstwa Nadava Kandera i, jak zaznacza autor, jest do zbycia za znacznie poniżej 16k jurków. Anyone?


piątek, 25 lutego 2011

wracajcie a doczekacie


F5, krakowska księgarnia fotograficzna, przeprasza za kłopot, ale właśnie zawiesiła dzaiłalność na nabliższe pół roku.  Chwilę potem druga wiadomość. Yours, chyba jedyna warszawska galeria fotograficzna z prawdziwego zdarzenia, wynosi się zagranicę. Godot nie nadszedł. Mimo cotygodniowych zapowiedzi nasz rodzimy rynek fotografii kolekcjonerskiej nie ujawnił się. Yours ucieka do Budapesztu. Ale ucieczki nie ma. Bo fotografia zanim stanie się fotografią kolekcjonerską musi zeżreć własny ogon. Chociać na szczęście w Polsce nie ma czego za bardzo zeżreć.

Nadav Kandar vs Wiktor K.



Fotografia jest teraz na square one. Bo jak to możliwe, że oferowana w berlińskim Camera Work za 16,000 euro półtorametrowa odbitka przedstawiająca chińskich pariasów piknikujących pod autostradowym wiaduktem w warstwie emocjonalnej nie różni się fizycznie niczym od zdjęć, które mój znajomy Wiktor zrobił podczas dwutygodniowych wczasów w tej samej okolicy Nikonem D300? Czy wyróżnione na World Press Photo zdjęcia Tomasza Gudzowatego z meksykańskich wyścigów samochodowych nie przewinęły się już gdzieś przed oczami na jednym z teledysków Jaya – Z (lub gdziekolwiek indziej)?

Video o samochodowym drifcie aotorstwa Joe Alayi vs Miklos Gaál




W istocie rzeczy to jest bardzo dobry moment. Nigdy niewykluty polski rynek ma świetną okazję narodzić się na nowo w Nowej Erze Fotografii. Bo oto okazuje się, że w czasach gdy (znowu WPP) dla zdobycia uznania „wystarczy być świadkiem zabójstwa na brazylijskiej ulicy” sam obraz nie ma żadnego znaczenia. A może ma tylko znaczenie. Nie ma wartości. Można go kupić za 2,50 zł razem z Dużym Formatem, Red Bulletinem, czy za parę złotych więcej  ze damskim żurnalem lub dowolnym pismem snowboardowym.  Za 2,50 dostaniemy dożywotnio zachody słońca nad warszawskim skylinem względnie uwiecznione na grubym ziarnie kurze łapki na twarzach uznanych aktorek teatralnych. 

Do tego by takie instytucje jak Yours i F5 wróciły potrzebna jest rewolucja. Fotografia musi odzyskać swoją wartość. A  jedyna droga wiedzie przez myślenie.  Ścieżka którą wytyczyli Gursky i Ruff trafiła na pustkowie (wszyscy wierni uczniowie spotkali się w internetowych magazynach fotograficznych i nie potwarfią nawzajem odróżnić swoich zdjęć), a droga wytyczona przez Becherów (czy Sally Mann, pewnie też Josefa Sudka) jest zbyt stroma. 

Co zostaje? Odpowiadam – kreacja, koncept, myślenie, autorskość, unikalność, emocje. Wie to Adam Pańczuk, bo bez kreacji jego zdjęcia stałyby się nieodróżnialne od setek wiejskich  reportaży. Wie to Erwin Olaf, Paolo Ventura, Phyllis Galembo. Wiedzieli to w Yours (poza Gudzowatym) i w F5.  Wracajcie, pokażcie. 

Najbliższy przykład? Londyńska Michael Hoppen Gallery prezentuje dioramy autorstwa młodego Japończyka Sohei Nishino. Monumentalne prace powstają z 10,000 pojedynczych klatek filmu, które artysta robi przemierzając miasta, które portretuje. W ten sposób w efekcie gigantycznej, rzemieślniczej pracy powstają powalające portrety takich miast jak Osaka, Hiroszima, Kioto, Tokio, Hong Kong, Szanghaj, Nowy Jork, Paryż, Londyn, Istambuł. Niezwykłe. Yours nie doczekał.

Sohei Nishino przy pracy i portret Londynu