poniedziałek, 5 marca 2012

baśniowa kraina wujka Putina

Najprostsze środki wyrazu to te najmodniejsze, najbardziej efektowne, więc najbardziej oczywiste. Estetyka nowych dokumentalistów jest dla odpowiednio ustawionego odbiorcy wytrychem do przestrzeni przekazu obrazu fotograficznego. Taką esetyką posługują się Alexander Gronsky i Rafał Milach. Obaj mówią o baśniowej krainie Władymira Putina. Krainie, pod którą fundamenty położyli bracia Grimm. Obaj mówią językiem, który te putinowskie klechdy ma wydobyć na pierwszy plan, a schować ma za to, to co jest najbardziej oczywiste i co jest faktyczną treścią fotograficznych obrazów dzisiejszej Rosji. Bo prawda jest przerażająca i smutna. Prawdą jest pozbawiona perspektyw codzienność milionów Rosjan przeżarta alkoholem, przemocą i korupcją. Ale jeśli odhumanizowanie, śmierć wspólnoty, stłamszone media i groza jest codziennością to co jest normą? Gdy pierwszy raz patrzymy na fotografie Gronskiego i Milacha widzimy śliczne, doskonałe kadry, zdominowane technicznym perfekcjonizmem dającym prymat formie nad treścią. Sztuczka obu panów polega na tym, że zarówno oni, jak i my zdajemy sobie sprawę, co kryje się pod spodem.


Alexander Gronsky


Rafał Milach


Czy te zdjęcia byłyby równie mocne, gdyby nie mówiły o wszechświecie rządzonym żelazną ręką Kremla, a np. pokazywały warszawskie przedmieścia? Przecież te przestrzenie można by pokazać dokładnie tak samo. Więcej, momentami szczególnie zdjęcia Gronskiego zbliżają się esetycznie do czystego, pozbawionego treści emocjonalnej, a więc abstrakcyjnego porteru, takiego jak np. „studyjne” portrety drzew autorstwa Myoung Ho Lee. Koreańczyk posługuje się lustrem metody Rosjanina.


Alexander Gronsky


Myoung Ho Lee


Ale czy naprawdę tak trudno dopatrzeć się tam szczegółów, hałd śmieci, odpadającego tynku, pijaka zamarzającego w zagajniku? Czy ludzie, którzy wychodzą co rano na spacer ze swoimi ślicznymi chartami są naprawdę szczęśliwi? A przecież na pierwszy rzut oka wydaje się piękne, majestatyczne, sensualne, czasem bajkowe, jak z opowiadań Bułchakowa.


Alexander Gronsky


Rafał Milach

Gdy pomyślimy o wygrywanych 90% głosów wyborach prezydenckich, młodych ludziach pracujących 20 lat na własną kawalerkę i kawalkadach luksusowych aut toczących się przez zabłocone ulice Moskwy , o ile prawdziwsze wydadzą nam się efektowne prezentacje Milacha i Gronskego od dajmy na to projektu „Heimat” Petera Białobrzeskiego. Tam mamy mistrzostwo techniczne i intelektualnie mistrzowski koncept, który przekonuje logiczną konstrukcją. Tu mamy autoryzację wtórnej kreacji ponurą rzeczywistością, w której dziewczynki z zapałkami naprawdę istnieją i naprawdę umierają z zimna. Jeśli zdejmiemy wtórny piktorlializm podejścia Gronskiego i Milacha zostaniemy z samym sednem ich obrazów, którym jest prawda. Zupełnie odwrotnie niż np. w sztuce Ingmara Villqista, w której szczegółowo opisane dekoracje konstruują cały przedstawiony w „Sprawie miasta Ellmit” świat. Jeśli rozbierzemy dekoracje świat zniknie. Na fotografiach współczesnej Rosji dekoracje próbują przykryć rzeczywistość, która wydziera się spod nich każdym brutalym uderzeniem milicyjnej pałki.


Anexander Gronsky


PEter Bialobrzeski

Pewnie można tę rzeczywistość pokazać inaczej, ale chyba tak jest najpiękniej. Właśnie tak jak Rosję pokazał Iwan Wyrypajew w swojej Euforii. Wyrypajew jest tam jak Yann Arthus Bertrand lecący nad Rwandą w 1994 roku. Wśród przepięknych krajobrazów w dole dojrzelibyśmy malutkie czerwone kropki… U Wyrypajewa właśnie bezkres krajobrazu jest najlepszą metaforą bezkresu rosyjskiej biedy. Tę samą Rosję prezentują Gronsky i Milach.



Czy tego zdjęcia nie mógł wykonać Rafał Milach?

http://rafalmilach.com/
http://www.alexandergronsky.com/
http://www.peter-bialobrzeski.de/

czwartek, 31 marca 2011

co to foto

Zacząłem się zastanawiać, czy aby największym problemem współczesnej fotografii nie jest wyzwanie samookreślenia. Adam Mazur w "Historiach fotografii w Polsce 1839-2009" pisze, nie szczędząc przypisów, że dziś kategoria fotografii po prostu obejmuje swoim zasięgiem kolejne obszary wizualności. Dowód? Choćby głośna seria "sfałszowanych" portretów Anety Grzeszykowskiej. W moim przekonaniu powinno być dokładnie odwrotnie. Dla naszego dobra zarezerwujmy określnik "fotograficzny" dla dobrej, starej, reakcyjnej sfery przedstawiania, rzemieślniczego odtwarzania. Bo czy eugeniczna w swojej istocie, a makabryczna w materialnej realizacji funkcja "upiększania" oferowana przez nowe cyfrowe małpy reprezentuje naprawdę ten kierunek, który chcemy nazywać fotografią? Mazur w "Historiach" przywołuje Baudelaire'a, który krzywił się na realistyczny pejzaż malarski i nietwórczą, bo odtwórczą fotografię. I miał rację. Czy nie lepiej, by efekty pracy programistów z Panasonica przedstawiać w baudelairowskach kategoriach sztuki per se, niż upiększonej (a więc takiej, do której jednak dążymy) rzeczywistości?

W moim przekonaniu efekty pracy Grzeszykowskiej i inżyniera projektu Panasonic Lumix DMC-7PR mają ze sobą wiele wspólnego.




wtorek, 8 marca 2011

Witold Wirpsza, „Komentarze do fotografii The Family of A Man”



Czy wyróżniony na World Press Photo za reportaż prezentujący żałobną ekspresję Polaków po katastrofie smoleńskiej Filip Ćwik pokazuje nam swoją subiektywną prawdę, prawdę jakiej my od niego oczekujemy, czy może taką prawdę jaką fotograf wyobraża sobie jako przez nas oczekiwaną? Czy praca Ćwika ma w sobie w ogóle jakąkolwiek prawdę, poza informacją o tym, że każdego człowieka można przedstawić w sposób groteskowy? Czy praca Ćwika w ogóle jest reportażem? 



Lubię pisać, że portret fotograficzny to kłamstwo. Że nie ma nic mniej prawdziwego niż zatrzymanie, zablokowanie przypadkowego wyrazu twarzy w  prostokątnej czy kwadratowej ramie obrazu. Nieprawdziwe jest wszystko; ucięcie w wąskie ramy otaczającego portretowanego świata, dobranie fałszującego rzeczywistość materiału (czerń i biel, nierealnie zaburzone zmienną ekspozycją kolory, użycie edytora obrazu). Kłamstwem jest przede wszystkim próba przedstawienia w formie statycznej i statystycznie przypadkowej pauzy ułamkowej cząstki czyjegoś istnienia. To kłamstwo ponieważ w rzeczywistości obraz każdego z nas składa się z miliardów nakładających się na siebie klatek filmowych, powidoków, które mielone przez wzrok / mózg / emocje dają kompletny, dynamiczny i przedmiotowo i podmiotowo indywidualny obraz. 

Lubię o tym myśleć, ponieważ nie ma na to rady, ponieważ odpowiedzią na to wyzwanie nie był kubizm ani deklaracje programowego subiektywizmu w fotograficznym obrazowaniu.  Ponieważ rodzi ten fakt daleko idące konsekwencje w odbiorze wszystkiego, co związane ze sferą tego co wizualne. Wreszcie dlatego, że nieświadomość tego faktu u początków fotografii, a nawet kilkadziesiąt lat wcześniej jest z dzisiejszego punktu widzenia przezabawna. Mimo wielokrotnie powtarzanych przez wielu obaw, po wykonaniu portretu fotograficznego żaden portretowany jeszcze nie zniknął. Bo obraz fotograficzny nie ma siły wchłaniania prawdy. 

The Family of a Man, gigantyczny projekt fotograficzny dowodzony przez Edwarda Steichena, miał za zadanie pokazać ludzkości jej zunifikowany, zuniwersalizowany obraz. Tę spektakularną wystawę, po raz pierwszy zaprezentowaną w 1953 roku, prezentującą 503 prace 273 sławnych jak i kompletnie anonimowych fotografów z 68 krajów, wybranych spośród prawie 2 milionów zgłoszonych odbitek, pokazano w 38 krajach budząc zainteresowanie 9 milionów widzów. W Polsce wystawę można było zobaczyć w 1959 roku w Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Po świecie rozeszło się ponad 4 miliony egzemplarzy katalogu z wystawy. W latach 50-tych po prostu nie wypadało nie pochylić się nad losem „rodziny człowieczej”. 

Portret Steichena nasycony był  ideologią prawdziwej, dobrej, pięknej i godnej podziwu natury człowieka, który w trudzie  i znoju, nędzy i głodzie, strachu i szaleństwie, nie przestaje być człowiekiem, nieodłącznym elementem ludzkiego społeczeństwa, mieszkańcem ziemi. Nawet w dobie zimnej wojny, nawet po Holocauście. 

W Polsce znalazł się człowiek, Witold Wirpsza, który potrafił ten obraz rozbroić. Jego wydany w 1962 roku w nakładzie niewielu ponad 1000 egzemplarzy zbiór wierszy „Komentarze do fotografii The Family of A Man” są właśnie wyrazem zdecydowanego sprzeciwu wobec wszelkich prób nie tylko ideologizacji przekazu wizualnego w imię celów wymyślonych przez jednostkę, ale także sprzeciwu wobec jakiejkolwiek uniwersalizacji odbioru tego przekazu. 

W genialnej, choć króciutkiej książce, właśnie wznowionej przez Instytut Mikołowski,  Wirpsza dokonuje zarówno dekonstrukcji złowrogiej koncepcji ideologicznego, jednowymiarowego ataku Steichena, ale także pokazuje jak daleko sięgnąć może uwolniona, indywidualna percepcja odbiorcy obrazu.
Pisząc o steichenowskiej indoktrynacji, Wirpsza porównuje ją do złośliwości człowieka, który by uczynić swego przyjaciela lepszym człowiekiem, wpuszcza mu niepostrzeżenie do ucha robaka, wywołując u niego koszmarne bule głowy i halucynacje. Nazwijmy to niedźwiedzią przysługą. 

Halucynacje trapią ofiarę, którą prześladują to:

Płonące ryby, przewiercające statki poniżej linii wodnej, cichuteńko; albo:                                          powietrze twarde jak lód (odpowiednio niska temperatura), wypełniające płuca  
[(każdy pęcherzyk osobno)

A więc „przysługa” odbiła się na przyjacielu również deformując jego odbiór rzeczywistości. Ale czy deformując? Czy nie jest tak, że trawiony robakiem mózg nie przedstawia swemu nosicielowi świata prawdziwego dla siebie tu i teraz? Czy ból i halucynacje nie były dla ofiary rzeczywistością?

Krytykując przesłanie wystawy Steichena Wirpsza ujawnia jak daleko może się posunąć przekształcając to co może się nam wydawać, że wszyscy widzimy w obraz totalnie osobisty. Robi to bez oglądania się na konsekwencje. 



W wierszu towarzyszącemu zdjęciu Roberta Franka, przedstawiającemu (zdaniem większości) samotnego mężczyznę ze skrzypcami, Wirpsza pisze, że ów człowiek to:

Aktor, ktor, tor, or, r (r, ro, rot, rotk, rotka); inaczej              
Bowiem nie pozwoliłby fotografowi na przemyślne
Oświetlenie twarzy reflektorem (o fleszu nie ma
Mowy, zdjęcie jest robione na czas)

W wierszu „Pragnienie”, będącym komentarzem do fotografii czarnoskórego mężczyzny pijącego wodę z kranu, Wirpsza zastanawia się czego tak naprawdę na zdjęciu nie widzimy:


Grymas oczu; co widzą te oczy
Ukosem w górę (wody nie widzą)? Ścianę za kurkiem? A jeśli ściany nie                         

Ma (fotografia niczego nie sugeruje), to co? samolot 
Odrzutowy (fotografia jest niema) pikujący prosto
W źrenice
?

Czy fotografie Filipa Ćwika nie kwalifikują się do takich samych poetyckich interpretacji?

Wirpsza wie to, czego nie wie wielu autorów fotografii. Że odbiorca jest ważniejszy od niego. Że odbiorca ma od niego dużo większe możliwości, ale także i prawa. Że ma nad nim władzę, zawsze wyczuje kłamstwo. „Komentarze … ” to fantastyczna książka. Pozycja jakich mało na fotograficznym rynku wydawniczym. Dyskutująca, budująca kontekst obrazu fotograficznego, demistyfikująca. Warto choćby postawić ją koło wielu „dzieł” pretendujących do miana przedstawiających świat.

środa, 2 marca 2011

igor boxx limited

OSTRZEGAM: "specjalny, 30 stronicowy booklet ze zdjęciami" dołączony do limitowanej, a więc droższej, edycji płyty Igora Boxx "Breslau", dla fanów wizualiów niech nie stanowi zachęty do kupienia płyty. O nie. Dla świętego spokoju nie napiszę nic o zdjęciach, wspomnę tylko, że natkną się tam między innymi na papier niczym w "Uważam Rze". Zachętę niech stanowi za to dołączona do płyty epka z prześwietnym trackiem "Slave Workers Dance".




wtorek, 1 marca 2011

UPDATE: wracajcie a doczekacie

Pokłosie poprzedniego wpisu. Jedno ze zdjęć poniżej nie jest autorstwa Nadava Kandera i, jak zaznacza autor, jest do zbycia za znacznie poniżej 16k jurków. Anyone?


piątek, 25 lutego 2011

wracajcie a doczekacie


F5, krakowska księgarnia fotograficzna, przeprasza za kłopot, ale właśnie zawiesiła dzaiłalność na nabliższe pół roku.  Chwilę potem druga wiadomość. Yours, chyba jedyna warszawska galeria fotograficzna z prawdziwego zdarzenia, wynosi się zagranicę. Godot nie nadszedł. Mimo cotygodniowych zapowiedzi nasz rodzimy rynek fotografii kolekcjonerskiej nie ujawnił się. Yours ucieka do Budapesztu. Ale ucieczki nie ma. Bo fotografia zanim stanie się fotografią kolekcjonerską musi zeżreć własny ogon. Chociać na szczęście w Polsce nie ma czego za bardzo zeżreć.

Nadav Kandar vs Wiktor K.



Fotografia jest teraz na square one. Bo jak to możliwe, że oferowana w berlińskim Camera Work za 16,000 euro półtorametrowa odbitka przedstawiająca chińskich pariasów piknikujących pod autostradowym wiaduktem w warstwie emocjonalnej nie różni się fizycznie niczym od zdjęć, które mój znajomy Wiktor zrobił podczas dwutygodniowych wczasów w tej samej okolicy Nikonem D300? Czy wyróżnione na World Press Photo zdjęcia Tomasza Gudzowatego z meksykańskich wyścigów samochodowych nie przewinęły się już gdzieś przed oczami na jednym z teledysków Jaya – Z (lub gdziekolwiek indziej)?

Video o samochodowym drifcie aotorstwa Joe Alayi vs Miklos Gaál




W istocie rzeczy to jest bardzo dobry moment. Nigdy niewykluty polski rynek ma świetną okazję narodzić się na nowo w Nowej Erze Fotografii. Bo oto okazuje się, że w czasach gdy (znowu WPP) dla zdobycia uznania „wystarczy być świadkiem zabójstwa na brazylijskiej ulicy” sam obraz nie ma żadnego znaczenia. A może ma tylko znaczenie. Nie ma wartości. Można go kupić za 2,50 zł razem z Dużym Formatem, Red Bulletinem, czy za parę złotych więcej  ze damskim żurnalem lub dowolnym pismem snowboardowym.  Za 2,50 dostaniemy dożywotnio zachody słońca nad warszawskim skylinem względnie uwiecznione na grubym ziarnie kurze łapki na twarzach uznanych aktorek teatralnych. 

Do tego by takie instytucje jak Yours i F5 wróciły potrzebna jest rewolucja. Fotografia musi odzyskać swoją wartość. A  jedyna droga wiedzie przez myślenie.  Ścieżka którą wytyczyli Gursky i Ruff trafiła na pustkowie (wszyscy wierni uczniowie spotkali się w internetowych magazynach fotograficznych i nie potwarfią nawzajem odróżnić swoich zdjęć), a droga wytyczona przez Becherów (czy Sally Mann, pewnie też Josefa Sudka) jest zbyt stroma. 

Co zostaje? Odpowiadam – kreacja, koncept, myślenie, autorskość, unikalność, emocje. Wie to Adam Pańczuk, bo bez kreacji jego zdjęcia stałyby się nieodróżnialne od setek wiejskich  reportaży. Wie to Erwin Olaf, Paolo Ventura, Phyllis Galembo. Wiedzieli to w Yours (poza Gudzowatym) i w F5.  Wracajcie, pokażcie. 

Najbliższy przykład? Londyńska Michael Hoppen Gallery prezentuje dioramy autorstwa młodego Japończyka Sohei Nishino. Monumentalne prace powstają z 10,000 pojedynczych klatek filmu, które artysta robi przemierzając miasta, które portretuje. W ten sposób w efekcie gigantycznej, rzemieślniczej pracy powstają powalające portrety takich miast jak Osaka, Hiroszima, Kioto, Tokio, Hong Kong, Szanghaj, Nowy Jork, Paryż, Londyn, Istambuł. Niezwykłe. Yours nie doczekał.

Sohei Nishino przy pracy i portret Londynu




środa, 20 października 2010

fotobańka i dziary a helen levitt

Zostałem zaatakowany bańką atrakcyjnych fotograficznych wizualiów muszę ją podać dalej. Bańka to dwie mocne serie fotograficzne plus jedna wartościowa fotograficzną nowinę.

Pierwsza seria, to fotki naszego nadwornego, narodowego, najwspanialszego artysty wielu środków, M. Gomulickiego. Trafił w mój czuły punkt, bo od dawna marzę, by posiąść album z prawdziwego zdarzenia systematyzujące motywy wydziergane na ramionach i brzuchach brodatych pięćciesięciolatków z dorobkiem więziennym. Taki z porządną systematyką syrenek, noży w pochwach i kotwic. A przy okazji kolega Andrzej polecił mi miłą lekturę do poduszki, więc nie ma tego dobrego, co by się lepszym nie mogło okazać.




Druga dobra seria to bardzo naturalne, ciepłe, domowe portrety rodzinne Pawła O. Nie mówią, że prezentacja radosnych recydywistów i kibiców taka nie jest,  ale tak naprawdę prawie nie da się już dziś przypadkiem natknąć się w sieci na takie zdjęcia jak prace Pawła. Wszystko ma epatować fajnością, lepszością, ma się nadawać wkleić na fb. Tylko, że na post na fb poświęcasz w porywach kilka sekund. Nie tędy droga, gdy w grę mają wchodzić emocje.



A radosna wiadomość, to że formacja 3D photo zabiera się do upamiętnienia ponad-100 lecia warszawskich wodociągów (Sokratesie Starynkiewiczu, pamiętamy. Lud Warszawy). Świetnie, że robią to właśnie Maciej Szal i Krzysztof Gajewski, swego czasu autorzy sympatycznej wystawy w warszawskiej galerii Nizio. Rezultatem ma być bodaj album i wystawa, będzie fajnie. Poczekamy.

Swoją drogą, wszystkie trzy projekty są nastawione na efektowny przekaz i jest to charakterystyczne.  nikt już chyba nie robi zdjęć ulicznych tak po prostu, by mieć na kliszy to czym jest ulica. Nie da się chyba powtórzyć klimatu zdjęć, jaki tworzą kolory z lat 70 tych autorstwa Helen Levitt. Jej Slide show to jedna z moich ulubionych książek. Stuprocentowy portret ulicy, bez oszukiwania, tak realistyczny, że z dzisiejszej, 40 letniej perspektywy, aż fantastyczny. Nieupiększone, nieuwznioślone fotografie wyglądają dziś teatralnie, groteskowo. Taką relację z rzeczywistości robi dziś już chyba tylko Martin Kollar, błąkając się po Słowacji i okolicach.

 
Helen Levitt, USA, coś koło 1970


Martin Kollar, Sk, dziś